Raziłoby was, gdyby nad Paryżem albo Rzymem górował sowiecki pałac kultury? A w Warszawie już nie razi? – pytał po wojnie Henryk Józewski, dawny współpracownik Józefa Piłsudskiego. Pisał on: „skala tego sprzeciwu jest miarą polskości każdego z nas”.
Egzamin z polskości zdała warszawska ulica, gdy pałac ten nazwała „Pekinem”, nawiązując do przedwojennej kamienicy, w której mieściły się burdele. Heheszki z pomysłów wyburzenia Pałacu Stalina w wykonaniu Róży Thun, co chciałaby dobudować pałacowi figurę Chrystusa Króla z twarzą Jarosława Kaczyńskiego (hi, hi) czy Michała Żebrowskiego, któremu skojarzyło się to z wyburzeniem rzymskiego Koloseum (bo mordowano tam chrześcijan, ha, ha), najlepiej świadczą o tym, że elity III RP nie mają z polskością nic wspólnego. To zwykłym ludziom wolno od biedy nie rozumieć i pytać „po co”, elitom odpowiedzialnym za budowę narodowej tożsamości i wielkości takie pytanie nie ma prawa przejść przez gardło. Problem w tym, że gdy Józewski siedział w stalinowskim więzieniu, to w „Pekinie” miała swoją siedzibę redakcja tygodnika „Polityka”. I to ludzie bliscy tradycji „Polityki” zostali wyznaczeni do roli elity w III RP.