Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Oczekiwali na swojego Adolfa Hitlera. Ruszyli przeciw tym, wśród których się wychowali i żyli

Oczekiwali na niego niektórzy niemieccy mieszkańcy Polski. Ci starsi. Natomiast młodzi czekać biernie nie zamierzali. Część z nich, tych urodzonych i wychowanych w Polsce, nawet wbrew swoim rodzicom, czuła się Niemcami. Oni przedzierali się przez granice, aby walczyć przeciw państwu, na którego terenie spędzili całe życie.

Adolf Hitler odbierający defiladę Wehrmachtu w Al. Ujazdowskich w Warszawie, 5 października 1939; By Bundesarchiv, Bild 146-1974-132-33A / Mensing / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 de, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=5418984

Dziejowe wydarzenia i postawy pokolenia często najlepiej pokazują przykłady. Te codzienne, lokalne, dotyczące tak zwanych zwykłych ludzi. Tak właśnie jest w tym wypadku. Czas akcji: wiosna-lato 1939 r. Miejsce: średniej wielkości wiejska i, co najważniejsze, nadgraniczna gmina. Jedna z wielu. I na pewno to, co działo się tam, było normą także gdzie indziej, na całym terytorium Polski, nie tylko tej nadgranicznej.

Niemcy i tak to zabiorą

Ta gmina to Włoszakowice w powiecie leszczyńskim. Zachodnia Wielkopolska, wówczas granicząca z państwem niemieckim. Archiwum Państwowe w Lesznie przechowało dla nas opisy z tego terenu. W tym między innymi opisy zbliżającej się burzy. Czuli ją mieszkający tam Niemcy, czuli i nasi rodacy.

W połowie kwietnia 1939 r. w siedzibie urzędu gminy (czyli według ówczesnego nazewnictwa urzędu wójtowskiego) we Włoszakowicach zjawił się Walenty Bura, sołtys Bukówca Górnego, pobliskiej dużej wsi. Opowiedział, że w czwartek 13 kwietnia podszedł do niego inny tutejszy mieszkaniec Karol Szymański. Doniósł mu, że Niemiec, rzeźnik Brunon Riedel z Włoszakowic, miał kupić cielę u Bronisławy Rękoś, mieszkanki Bukówca Górnego.

Podczas transakcji oświadczył kobiecie, że nie włada językiem polskim. Pani Rękosiowa była patriotką. Odpowiedziała więc, że mówi tylko po polsku. Na to z kolei on odpowiedział, że niedługo wszyscy tu będą mówili po niemiecku, bo Hitler to wszystko zabierze.

Mniej więcej w tym samym czasie odwiedziła sołtysa oraz jego żonę Bronisława Simon, żona Władysława Simona, robotnika z Bukówca Górnego. Małżeństwo było w trakcie kupna gospodarstwa rolnego w Jezierzycach Kościelnych (kolejna wieś z tej gminy) od Niemca, którego nazwiska nie chciała ujawnić.

Już mieli umowę sfinalizować, gdy on nagle oświadczył, że zamierza wstrzymać się z transakcją na dwa miesiące. Jak uzasadnił, ponieważ 1 lub 2 maja coś przyniesie. Władysław Simon prosił go, by sprecyzował, co konkretnie ma na myśli. A tamten odpowiedział, że część ziem polskich wkrótce i tak będzie zabrana przez Niemców.

Męskie sprawy

Dwa przykłady obrazujące oczekiwania Niemców „od swego Führera”. To postawy tych starszych, młodzi nie zamierzali na niego czekać, chcieli mu pomóc. Wiosną i latem 1939 r. ze swoich domów wyjechało około dziesięciu młodych mieszkańców gminy. To obywatele polscy niemieckiego pochodzenia w wieku od 16 do 34 lat.

Widzimy tu kilka charakterystycznych aspektów. Po pierwsze, we wszystkich wypadkach, z wyjątkiem dwóch, zaginięcie na policję zgłaszali ich ojcowie. W dwóch zrobiły to kobiety – w jednym siostra uciekiniera, a w drugim żona. Na marginesie, jej mąż, który nielegalnie wyjechał do Niemiec, nosił „rdzennie niemieckie” nazwisko… Ratajczak. Cóż można powiedzieć, nie pierwszy to Polak, który poczuł się Niemcem.

Ojcowie zgłaszali zaginięcie swoich synów często wiele tygodni później. Wydaje się oczywiste, że robili to po prostu wtedy, kiedy musieli. A ponieważ polskie władze sytuację tamtego pamiętnego lata traktowały bardzo poważnie, to panowie obowiązkowo meldowali się w Starostwie Powiatowym w Lesznie i tam jeszcze raz składali zeznania. Oto część z nich.

Szesnastolatków, którzy uciekli, było dwóch. To koledzy z Krzycka Wielkiego: Gerhard Gertig oraz Brunon Striecke. Obaj wsiedli na rowery w maju, w drugi dzień Zielonych Świątek, i nikt ich już więcej w Polsce nie widział. Z kolei 61-letni rolnik z tej samej wsi Józef Wulke zgłosił zaginięcie dwóch synów, 30-letniego Brunona oraz 26-letniego Stanisława. Oni również zniknęli w pewien majowy dzień.

Z kolei 62-letni Otton Grams ze wsi Sądzia mówił, że jego 31-letni syn Artur 19 maja po prostu wyszedł z domu, zabierając ze sobą ubranie.  

Józef Hoffmann, liczący 52 lata, robotnik z Krzycka Wielkiego, opowiadał, że jego 19-letni syn Bernard w niedzielę 30 lipca w godzinach popołudniowych wsiadł na rower i gdzieś wyjechał. Ojca to nie zdziwiło, praktycznie w każdą niedzielę gdzieś wyjeżdżał.

Takich opowieści miejscowi policjanci, a później urzędnicy, usłyszeli jeszcze kilka. Ponieważ są praktycznie identyczne z tymi, które przedstawiłem, nie warto ich przytaczać, nazwisk tych ludzi pewnie i tak już nikt nie pamięta.

W każdym razie wszystkie łączyło jedno. Ci panowie i panie nie wydawali się jakoś strasznie przerażeni losem syna, synów, brata czy męża. Byli pewni, że tamci wyjechali do Niemiec, na pewno żaden z nich nie uległ wypadkowi, nie zaginął. Co równie ważne, wszyscy powtarzali, że nic nie wiedzieli wcześniej o ich planach związanych z wyjazdem, czy – to lepsze określenie – ucieczce do Niemiec. Czy mówili prawdę? To bardzo możliwe – dlaczego?

Przeciw tym, z którymi żyli

Jeszcze raz warto zwrócić uwagę, że w wypadku Ratajczaka jego zaginięcie zgłosiła żona. W innym wypadku siostra, zapewne ojciec uciekiniera już nie żył.

Resztę zgłoszeń złożyli ojcowie. W końcu każdy z nich był głową rodziny i jego obowiązkiem było zajęcie się zaginionym dzieckiem. W dzisiejszych czasach to oczywiście ciekawostka historyczna. Współcześni mężczyźni dawno już zapomnieli, co to odwaga, honor i męska godność.

Za to płynąca z tego nauka pozostaje wciąż aktualna. Ci wszyscy uciekinierzy, młodzi mężczyźni, spędzili tu większość swojego życia, niektórzy całe. Mimo to nie czuli się Polakami. Ich rodzice, przynajmniej niektórzy, na pewno tak. Nie działali w niemieckich organizacjach nacjonalistycznych, bo na pewno by to odnotowano i wspomniano o nich w protokołach przesłuchań.

Czy ich synowie działali w takich organizacjach? Nie musieli. Po prostu pewnego dnia, mimo że ich przodkowie często żyli na tych ziemiach od pokoleń, poczuli swojego „niemieckiego ducha”. Ruszyli więc, by połączyć się ze swoimi „braćmi” przeciw tym, wśród których się wychowali i żyli.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie,

 

#Niemcy #Polska #II wojna światowa

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Damian Szymczak
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo