Ruda WRON-a rozdrażniona » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Andrzej Zybertowicz: Starcie w realu czy wirtualu?

Trwa cyfrowy wyścig zbrojeń. I dobrze by było, by środowiska patriotyczne zrozumiały, że Polska w tym wyścigu nie poradzi sobie, nie mając po swojej stronie licznych, młodych talentów informatycznych.

Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska

Kończy się przedstawienie teatralne, które podobało Ci się tak sobie. Klaszczesz lekko, z grzeczności, podobnie jak osoby siedzące obok ciebie. Nagle z kilku miejsc sali dochodzą fale energicznych oklasków, dołączają się do nich inni ludzie, a nawet i Ty (przecież nonkonformista) zaczynasz klaskać mocniej, bo myślisz, że skoro pozostałym widzom tak się podobało, to może w sumie było to dobre przedstawienie. A gdy oklaski narastają, przedłużają się, ludzie wokół wstają, klaszcząc nadal, wstajesz i Ty. Klaszczesz z poczuciem, że chyba nie doceniłeś mistrzostwa aktorów.

Klakierzy

To od starożytności znane zjawisko klaki: ukartowanego aplauzu albo potępienia, którego celem jest sterowanie nastrojami publiki. Manipulowanie jednymi ludźmi przez innych jest zapewne tak stare jak ludzkość. Istotą manipulacji jest wprowadzenie kogoś w błąd tak, by podejmował działania, które dla niego samego mogą okazać się niekorzystne, dadzą natomiast skutki wygodne dla inicjatora manipulacji. Kluczem do sukcesu w manipulacji jest pewna przewaga poznawcza manipulatora nad manipulowanym, zwłaszcza skrywanie przez tego pierwszego całości swych intencji

Zwykły widz na teatralnej widowni nie wie, że inicjatorzy wybuchu entuzjazmu lub dezaprobaty są z kimś w zmowie (za pieniądze lub inne korzyści). Ale jeśli ktoś wiele razy występuje w roli klakiera, to jego twarz można zapamiętać. A co z klaką w świecie cyfrowym?

„Moją ojczyzną jest Facebook”

Tak napisał fotograf, dziennikarz i podróżnik, który pewnie – jak miliony innych osób – dzień zaczyna od przejrzenia wpisów na swojej tablicy w Facebooku. Do takich osób poza postami znajomych i znajomych tych znajomych docierają też wpisy, zdjęcia, gify, filmiki, linki – wszystko, co Internet oferuje – także od kompletnie obcych osób. 
Skąd wiemy, że mają dobre intencje, skoro nie możemy spojrzeć im w oczy? Skąd wiemy, że to w ogóle osoby, a nie automaty, sieciowe roboty, wspomagane sztuczną inteligencją algorytmy wykonujące czyjeś zlecenia? Nie tylko my tego nie wiemy. Kłopot w tym,  że coraz częściej nie są w stanie tego ustalić nawet eksperci.

A jednak gdy jeszcze przed poranną kawą przeglądasz smartfona i widzisz, że wśród czytanych przez Ciebie wpisów dominuje wzburzenie w jakiejś sprawie, że coraz wyraźniej krystalizują się jakieś grupowe (zda się) emocje, to masz wrażenie, że dotykasz czegoś rzeczywistego, czegoś, co dzieje się w prawdziwym ludzkim świecie i że swoimi działaniami (lajkami, szerowaniem, tworzeniem memów) także Ty w czymś autentycznym uczestniczysz.
Ale może właśnie padasz ofiarą astroturfingu – technologii tworzenia symulowanej spontaniczności?

Ważny mechanizm kultury

Skuteczność astroturfingu, jak i skuteczność każdej innej techniki manipulacyjnej, zależy od rozumienia mechanizmów funkcjonowania ludzkiego umysłu. Zwłaszcza ludzkich procesów poznawczych oraz emocjonalnych. Do podstawowych z nich należą konformizm oraz automatyzacja naszego postrzegania i oceniania zjawisk.
Konformizm zresztą jest niezbędny dla istnienia społeczeństwa. Gdybyśmy nie dopasowywali się jedni do drugich, gdyby nasze wartości i sposób postrzegania świata nie były ze sobą uzgadniane, nie mogłyby istnieć ludzkie wspólnoty – jako wspólnoty właśnie. Stąd wiele naszych codziennych odruchów ma charakter stadny – i… nie musi być w tym nic złego. I zazwyczaj nie jest.

Od dziecka jesteśmy zanurzeni w ludzką kulturę – to ona określa, jak mamy postrzegać, odczuwać, rozumować, słowem: żyć! Kultura dostarcza nam schematy automatycznego reagowania. Tylko niekiedy zachowujemy się samodzielnie i twórczo. Gdy jakaś sytuacja nas zaskakuje i nie wiemy, jak się zachować, wtedy rozglądamy się wokół i patrzymy, co robią inni. Jeśli wydaje się to nam rozsądne (a często zrazu nie wiadomo, co z tego może wyniknąć), dołączamy się. Zazwyczaj do większości, ale w każdym razie do grupy. Przynajmniej jeśli zbłądzimy, nie będziemy sami. Psychologia społeczna nazywa ten mechanizm dowodem społecznej słuszności. I to on leży u podstaw wielu technik manipulacji społecznej – i rynkowo-konsumenckiej, i obywatelsko-politycznej.

Dlatego gdy ktoś chce sprowokować albo powstrzymać jakieś reakcje społeczne, z(de)mobilizować do czegoś większe grupy ludzi, często próbuje stworzyć wrażenie, iż większość już się opowiedziała. Licząc, że do inicjatorów dołączą inni i może uda się zbudować większość już faktyczną.

Postępowe technologie klaki

Ale to nic nowego, powie ktoś, takie prowokacje robiono już w starożytności. Zgoda, tylko że nikt nie posiadał wtedy dostępu do oplatającej cały świat sieci, umożliwiającej nie tylko docieranie do pod/świadomości milionów, lecz także skuteczne zacieranie śladów.

A dziś? Nawet sztucznie wykreowana spontaniczność – np. wspólnego wykrzykiwania haseł – może współtworzyć rzeczywistą obywatelską mobilizację. Na ile, w jakiej faktycznie skali, udało się to w Polsce w ostatnich tygodniach, wcale nie jest jasne, ale nie radzę z góry uznawać – bazując jedynie na korzystnych dla PiS-u wynikach badań opinii publicznej – że nic istotnego się nie wydarzyło.

Wystąpienie sieciowej masowej manipulacji nie jest niczym nowym – przynajmniej od czasu Brexitu i amerykańskich wyborów prezydenckich. Nie ulega wątpliwości, że wykorzystywano konta internetowe z góry zaprojektowane do walki informacyjnej. Zazwyczaj w tym kontekście myślimy o Rosji. Nadal nie wiadomo jednak, jaki był faktyczny wpływ takich technologii cyfrowych na nastroje społeczne, a przez to na wynik wyborczy w Wielkiej Brytanii i USA.

W ogóle proporcje w życiu społecznym między tym co spontaniczne a sterowane często są bardzo trudne do uchwycenia i zmierzenia. Nie tylko z powodu technologii sieciowych, które zmazują tożsamości i ułatwiają zacieranie śladów. Także z tego powodu, że w dzisiejszym kulcie indywidualizmu i podmiotowości dla wielu ludzi czymś wstydliwym (także przed samym sobą) jest przyznawanie się do naśladownictwa, do ulegania innym, do zagubienia w zgiełku informacji i zdarzeń.

Cyfrowa ojczyzna

Gość, który pięć lat temu zadeklarował, że jego „ojczyzną jest Facebook”, pewnie już zdążył się zorientować, że ta „ojczyzna” to maszyna globalnej inwigilacji, jakiej w dziejach świata nigdy nie było. Nigdy wcześniej w dziejach jedna firma nie kontrolowała komunikacji jednej czwartej ludzkości.

Ludzie boją się – często wyimaginowanej – inwigilacji policji w sytuacji, gdy dobrowolnie i gratisowo przekazują cenne informacje o sobie dysponentom ogromnych baz danych (Big Data). Te bazy danych umożliwiają mikrotargeting – czyli dopasowywanie przekazu już nie tylko do całych grup społecznych (na przykład mieszkających w dużych miastach osób o dochodzie powyżej 10 tys. miesięcznie), ale do poszczególnych rodzin i osób. Te bazy umożliwiają dotarcie z przekazem do osób szczególnie podatnych na pewne treści, zagubionych, dryfujących ideowo lub przeciwnie – już sfanatyzowanych. Także do osób na marginesie życia społecznego – ale przez smartfon podłączonych do sieci, które trzeba zaktywizować – dając im przy tym poczucie swobody działania. „Smartfony to najbardziej osobiste przedmioty, nosimy je ze sobą wszędzie. Mówią one o nas więcej, niż zdradzilibyśmy w ankiecie, bo pokazują rzeczywiste zachowania, a nie deklaracje” – mówi przedstawiciel firmy zajmującej się e-marketingiem.
Prowadzony w sposób automatyczny mikrotargeting  umożliwia o wiele skuteczniejsze niż tradycyjne badania społeczne dotarcie do głębokich pokładów podświadomości oraz, co więcej, monitorowanie reakcji ludzkich (reakcji ofiar manipulacji) w czasie rzeczywistym.

Mają przewagę?

W mojej ocenie środowiska lewicowe i lewackie mają znacznie głębsze niż obóz konserwatywny zakorzenienie w świecie cyfrowym. Dla wielu z nich media społecznościowe są czymś więcej niż tylko metaforyczną kosmopolityczną ojczyzną. Lewica, często ręka w rękę idąca z kapitałem oligarchicznym, także ma więcej bezpośrednich kontaktów z profesjonalistami na co dzień tworzącymi narzędzia cyfrowe.

Tłumaczy to, dlaczego gdy w Polsce podczas protestów przeciw reformie sądownictwa formuła „astroturfing” weszła na radar opinii publicznej, to pogłębione analizy zjawiska zaprezentowali przedstawiciele lewicy. Jednak w swoich – opartych na faktach – rzeczowo wyglądających analizach zjawiska nie pisali pełnej prawdy.

W istocie astroturfingiem jest przecież także każda transmisja telewizyjna, która celowo jest robiona tak, aby kilkadziesiąt manifestujących osób sfilmować w ten sposób, by powstało wrażenie, że jest ich kilkaset; kilkaset – jak kilka tysięcy, a kilka tysięcy – jakby zgromadziło się ich kilkadziesiąt tysięcy. Że oto kraj niemal staje w jakimś zrywie przeciw władzy. A sfilmowane manifestacje w kółko pokazywać. Przygotowywanie świeczek, bannerów, haseł, plakatów, memów, sprzętu nagłaśniającego także rozgrywa się w realu. I kosztuje – realne pieniądze.

Publikowane na Facebooku scenariusze obalenia władzy Prawa i Sprawiedliwości także nie są wynikiem samodzielnej kreatywności naszych lewackich aktywistów. Korzystają z doświadczeń kolorowych rewolucji. Już z dziesięć lat temu, po ukraińskiej pomarańczowej rewolucji, na zajęciach z przedmiotu „Teorie zmiany społecznej” na socjologii omawiałem technologie kolorowych rewolucji rozwijane przez środowiska lewackie. Ale wtedy jeszcze wirtual dla nikogo (poza fanatykami kompów) nie był „ojczyzną”. 

Dziś tkanka społeczeństwa obywatelskiego (fundacje, stowarzyszenia, inicjatywy, ruchy itd.), częściowo wspierana z zagranicy, bazuje na zaawansowanych narzędziach informatycznych. A na jedne narzędzia można skonstruować inne – kontrnarzędzia, tak jak na miecz wymyślono tarczę, a na czołgi pociski przeciwpancerne.

Słowem: trwa cyfrowy wyścig zbrojeń. I dobrze by było, by środowiska patriotyczne zrozumiały, że Polska w tym wyścigu nie poradzi sobie, nie mając po swojej stronie licznych, młodych talentów informatycznych. Jeśli obóz konserwatywny nie nadrobi zaległości na tym polu, nie sprostamy wyzwaniom współczesności.

PS Zapowiedziałem ostatnio, że napiszę o… „cyfrowym serum prawdy”. Wrócę do tego tematu, choć dzisiejszy tekst wcale nie jest od niego bardzo odległy.

 



Źródło: Gazeta Polska

 

#wirtualna rzeczywistość #internet #Polska

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Andrzej Zybertowicz
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo